Byłam dzieckiem o bardzo delikatnej konstrukcji psycho-fizycznej, takim, które rodziców, dziadków i rodzinę doprowadzało do szału i rozpaczy przez swoje wieczne "fisiowanie". Przeżywałam razy cztery, czułam razy dwa ale też umiałam zawsze widzieć więcej i dalej niż podstawowa ludzka percepcja. Życie jednak brutalnym jest i w nosie ma takie magiczne sztuczki jak wysoka wrażliwość, nieśmiałość i nadmierne rozkminy. W nim liczy się gruba skóra, nogi twardo stąpające po ziemi i głowa na karku. Los tak chciał, że wybrałam na życie chłopa, który zawsze powtarzał, że śmiałości, pewności siebie i szeroko pojętej odporności nauczył się w woju i, że to było o całe lata świetlne za późno. Co do jednego byliśmy jednomyślni - że jak z tego związku pojawią się dzieci to od pierwszych zębów mlecznych należy uczyć je tego, że życie przynosi nie tylko podzielone na ćwiartki mandarynki i mięciutki chleb bez skórki ale również brudne od ziemi buraki i wiele innych cudowności bez brokatowej posypki.