Są treści, które wypija się z mlekiem matki albo absorbuje niejako przez skórę z otoczenia. Nieważne jak ale one w nas kiełkują, rosną i zwykle latami mają się doskonale a my z kulturą nigdy nie ośmielamy się poddać ich w wątpliwość. "Dzieci muszą jeść warzywa od małego", "Zadbaj najpierw o siebie, potem o innych", "Nikt nie lubi listopada", "Ciąża to nie choroba" i wiele, wiele innych. Dogmaty, prawdy wiary, oczywiste oczywistości, no kto by się zastanawiał czy akurat dla nas mają jakikolwiek sens. Ja. Cała "skomplikowaność" mojej natury (co, nie powiem, przysparza problemów) opiera się głównie na tym, że generalnie mam wątpliwość (wątpliwości w liczbie bardzo mnogiej). Mój światopogląd poddaję ciągłemu up-datowi i weryfikacji w odniesieniu do zmieniających się warunków zewnętrznych i wewnętrznych, stale rewiduję swoje przekonania. Jak to się mówi - "panta rhei". Ma to również zastosowanie do nieokiełznanego potoku myśli w mojej głowie.