
Moje macierzyństwo na drugie imię ma upadek. Taka jest prawda. Jednak bez siły, która pomaga mi wstać po każdej glebie nie dałabym rady tego ciągnąć dalej. Siła ta z kolei nie bierze się wcale z wewnętrznego optymizmu, który załatwia sprawę tylko z ciężkiej pracy wyrywania mojej nadziei z ret-otchłani, która w zasadzie jest totalną beznadzieją. Moja nadzieja to nie taka, która karze mi marnować nasz wspólny czas na wybłagiwanie cudu medycyny, tylko taka, która pozwala mi otrzeć spuchnięty od łez pysk, wstać i iść dalej. Z wiarą, że każdy następny dzień przyniesie nam coś nowego, coś fajnego. A nawet jak przyniesie kolejny rett-syf to przynajmniej zmierzyłyśmy się z tym razem. B. i ja.
Kochani, średnia ze mnie kaznodzieja ;) Zwłaszcza, że cała moja duchowość to sfera zakurzona sto razy bardziej niż moje słowniki na najwyższej półce regału w dużym pokoju. Mimo tego i właśnie dlatego, chcę Wam życzyć z okazji tego świątecznego czasu, który przecież tylko w nadziei i nowym życiu ma sens, byście zawsze wstali tyle samo razy ile upadacie. By nigdy nie zabrakło siły do wskrzeszenia w Was samych nadziei. By w każdej nawet najpaskudniejszej sytuacji dojrzeć promień słońca. Tego Wam i sobie życzę. Niech to będą święta skąpane w słońcu, ewentualnie w śniegu i czas maksymalnego bycia razem. Alleluja, niech rett/los będzie Wam/nam łaskawy :)
A.
Grafika: www.familyfriendpoems.com i www.pineterst.com
Dziekuje
OdpowiedzUsuńZdrowka Kaś ❤ i sily!
OdpowiedzUsuńI Wam!!
OdpowiedzUsuń