środa, 17 kwietnia 2019

Ile szczęścia daje niepełnosprawne macierzyństwo?

Nic. Nie daje go wcale. Moje nie daje wcale... W reklamie tvn-u, fundacji, czy czegoś może i daje. Bo to bidne krzywe dziecko nagle po 10 latach robi samo 5 kroków, albo coś tam innego zaprezentuje czy nawet się uśmiechnie na zawołanie a nie jak robi kupę.  Radość niczem niezmącona bo to przecież wspólny sukces. Ale to jest reklama. Życie jest o wiele bardziej brutalne.
Moje niepełnosprawne macierzyństwo wiąże się nierozerwalnie z kilkoma pozytywnymi uczuciami, a i owszem. Daje mi jakąś dziwną nieporównywalną z niczym satysfakcję, poczucie siły i tego, że jestem bardzo potrzebna. Niestety w dokładnie tym samym czasie i z tą samą mocą oferuje mi drugie tyle totalnej bezradności, niemocy i bezsilności. I trochę frustracji. Jakoś to w sobie na co dzień równoważę, bo wszyscy żyjemy, nawet czasem żyjemy jak paniska a poczucie szczęścia wcale nas nie omija szerokim łukiem. Jednak ono jest z innych źródeł niż moja niepełnosprawna córka. Taka jest prawda, niestety. 
Przeczytałam kiedyś takie coś "A co jakby zamiast nieszczęścia wyolbrzymić szczęście?". Tak też robię. Tyle, że realia są następujące. Coś co w reklamach daje tego kopa czyli jakiś postęp, drobna wygrana z chorobą, informacja zwrotna od dziecka u nas zdarza się na przykład raz na dwa lata. Po tym jak B. nauczyła się drapać sobie głowę i wybuchu euforii nastąpiła prawie dwuletnia bryndza. Nie, że się wtedy siedziało i nic nie robiło czekając aż przemówi, nie, nie. Działało się bez chwili przerwy... Jednak efekt wow nie przychodził. Aż do stycznia 2 lata później kiedy to panna zapstrykała oczami w szkole na komunikatorze "dalej", żeby jakaś tam piosenka leciała dalej. Tak świadomie, efektywnie i z determinacją. Raz. I koniec. Raz na dwa lata to trochę rzadko... ale jest jak jest. Ona wie, że ja wiem, że wie i na tym jedziemy. Bo gdyby nie to już dawno szukałabym drzewa i sznurka. 
Wczoraj mieliśmy ciężki dzień, wizyta u anestezjologów, bo szykujemy się pomału do podjęcia decyzji w sprawie jej prawie 70-stopniowej skoliozy. I co? Anestezjolog błyskotliwy, młody, uśmiechnięty, wydawało się, że ma wszystkie atrybuty do otwarcia B. Ale nie, coś nie zagrało, drzemki nie było, szpital brzydki, panna się wylogowała. "Ale co, nie powspółpracuje z nami przy tej operacji?". Panie, jak nie! Ona taka kontaktowa, wystarczy się do niej zbliżyć, uśmiechnąć i da se wbić wenflona nawet w oko, to wspaniała gotowa do gadki dziewczynka, mówię sama zaczynając wątpić czy wiem co mówię. Koleś patrzy na B. a B. gra brokuła. Z pełnym przekonaniem idzie po Oscara. Dziecko-warzywo. Oczy mętne jak u poświątecznego karpia, ślina leje się strumieniami, wpatrzona w kolana, zero reakcji. Próbuję ją przekonać, żeby chociaż zerknęła, bo od tego gościa zależy, czy wróci z krainy szczęśliwości z wyprostowanymi plecami i żywa. Ale nie... Jej nie ma. A ja tam stoję jak osioł i chce mi się płakać. A w  środku mi wrzeszczy "Blanka, kur..., daj jakiś znak, że tam jesteś!!!
Jak w tytule - co było d o udowodnienia; niepełnosprawne macierzyństwo nie daje szczęścia. Nie. Mimo, że kocham Ją nad życie i jest dla mnie najważniejsza to trzeba go szukać wszędzie indziej. Nawet w sobie.

                                                                                          A.  
Grafika:  www.dungogchronicle.com.au

3 komentarze:

  1. Marzę o tym, żeby przeczytać kiedyś Pani książkę, tak...tematyka dowolna, pierwsza kupię...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani posty są szczere do bólu. Dlatego są dla mnie tak wartościowe i są podporą E moim życiu. Pozdrawiam gorąco i jak najwięcej pozytywnych, radosnych chwil w życiu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to właśnie jest, u nas niby zupełnie co innego, ale radochy to raczej nie ma, nawet jak już do czegoś dojdziemy, coś osiągniemy, to nie ma radości, dumy, ewentualnie jest uffffffffffffff, nareszcie i kolejny stopień do pokonania, a każdy kolejny trudniejszy, czas na pokonanie się wydłuża, peleton odbiega, a my dreptu, dreptu, niby do przodu, ale jak zawsze na tyłach.

    OdpowiedzUsuń