Nieee. Choć trochę tak. I tak i nie. No to przeanalizujmy.
Po pierwsze primo zakładamy, że mała Rettka to taka poniżej 20 kilo albo 5 lat (no generalnie taka, która jeszcze może udawać zdrową i większość da się nabrać), duża natomiast to dziewczę z dwoma kucykami i śliniakiem ale noszące rozmiar XS albo S i sięgające matce do ramienia (taka jak moja B. ale jeszcze nie dorosła, bo o takiej to się jeszcze nie wypowiadam, to przed nami).
No więc - co jest na plus gdy Rettka jest mała:
+ rozmiar Rettki, który powoduje, że można Ją podnosić bez wypadania macicy i popuszczania moczu. Naprawdę cudowny stan kiedy mówisz do Niej - heja, mała, lecimy, ahoj przygodo!, bierzesz na ręce, siup do wózka i już Was nie ma. Z dużą się tak nie da i tęskno mi za tym stanem.
Żeby napisać ten tekst muszę na początku wyjaśnić pewne kwestie. Wielokrotnie pisałam, że każdy nawet najbardziej kulawy kontakt z B. i Jej rettem jest lepszy niż jego brak. Każda próba empatii, każda próba zbliżenia mimo tej cholernej choroby, która ma w tle autentyczną troskę są dla mnie i zawsze będą na tak. Nie jestem świętą krową, której nie można nic powiedzieć i która obraża się bo ma retta. Nie. Nie jestem też przewrażliwiona na jego punkcie, kto mnie zna ten wie, że moim ulubionym typem humoru jest czarny z rettem w tle, doskonale mi wychodzi nabijanie się z siebie i całej tej naszej sytuacji. Są jednak słowa, które bolą bardzo; rzeczy, których nie mówimy rodzicom zdrowych dzieci a które zaskakująco łatwo przychodzą nam ze śliną na język w odniesieniu do dzieci chorych. I te słowa, w połączeniu z brakiem empatii (który, jak Bóg mi świadkiem, wyczuwa się w ułamku sekund) powoduje, że obrywamy czyjąś głupotą jak z piąchy w pysk.
Brak tzw mowy czynnej nie oznacza braku kontaktu. Brak opanowanej komunikacji alternatywnej też, dzięki Bogu, nie oznacza braku kontaktu. Tak jest z moją B. Są momenty, że owszem odpływa w swoje niedostępne nikomu rewiry ale są też takie, kiedy gadka klei się doskonale mimo braku słów i gestów.
Lata spędziłam i spędzam nadal na studiowaniu Jej języka. Rozkładam każdy znak na części pierwsze. Wyłapuję powtarzalność i zależność od kontekstu. Ćwierć mrugnięcia okiem i o milimetr uniesioną brew przypisuję do znaczenia. Bo to znaczenie jest. Niby dla świata minimalne a dla nas gigantyczne.