poniedziałek, 15 lipca 2013

"Jesteś Wszechmogący, więc jak mogłam obrazić Cię następującymi grzechami?!"...

Temat trudny, długo też zastanawiałam się czy aby nie za intymny do publicznego "poruszania"... Ale cóż, poruszamy wszystko, najwyżej padnę ofiarą moherowych bojówek, albo, co gorsza, tych, którzy mają misję nawracania zagubionych dusz... Ze mną może być trudno :)
Więc toteż zatem dlatego... Moją relację z Najwyższym zawsze traktowałam przede wszystkim jako..."relację". Czyli układ, związek, który angażuje obie strony, i w którym obie dają i biorą  z nieprzymuszonej woli. Nie powiem, że jak równy z równym, bo ja z pozycji mrówki, a On z góry i po zęby uzbrojony w uzdrawiającą, kojącą i sprawczą wszechmoc wszechświata.
Tak to widziałam i przez większą część mojego życia dbałam o tą relację najlepiej jak się dało. Oczywiście w moich naiwnych kategoriach, bez klepania bezmyślych paciorów, wywalania kasy na budowę świątyń i innych niezgodnych z moim pojęciem wiary - działań. Był On i ja, i rozmowy, obecność... Przynajmniej jakiś czas tak mi się wydawało. Potem jakoś zaczęły się monologi i poczucie osamotnienia... 
Przyszedł moment załamania mojego świata... Doom totalny, ziemia spod nóg, rozpacz i nieukojona bezradność - Blanka zaczęła chorować. I wtedy właśnie poczułam jakiś niewyjaśniony brak odzewu z drugiej strony, ze strony Góry... Fakt, w pierwszej chwili było myślenie życzeniowe i subtelny szantaż pt. "ja się modlę, Ty uzdrów Blankę"... Potem zmniejszyłam wymagania na: "chociaż pomóż jej żyć" a na końcu było takie zrezygnowane już "ewentulanie tylko pomóż mi nauczyć się pomagać jej żyć z chorobą". I czułam pustkę, słyszałam ciszę, byłam sama. Droga jednokierunowa przepływu uczuć, emocji i informacji. 
Następnie przyszła złość. Czułam się jak mała mrówa, która rzuca bluzgi gdzieś w niebo, płacze, lamentuje, ale i tak wie, że nie wskóra zupełnie nic... Wtedy dotarło do mnie, że z jakiś przyczyn (tkwiących we mnie, w systemie, w Nim, nie wiem...) moja wiara nie przyniosła mi jakiegokolwiek ukojenia w najgorszym momencie mojego życia. I jak to śpiewał (hm... krzyczał) Spięty z Lao Che w "Hydropiekłowstąpieniu" okazałam się "człowiekiem zaniepokojonym, by nie rzec: rozczarowanym"... Bo ktoś tu, nie dając w zamian żadnego plastra na załatanie tej dziury w sercu, spartolił sprawę... 
I tak, od tamtej pory, mamy pakt o nieagresji... I ciche dni, a może nawet lata. Na razie tak być musi. Wiem, że Bóg to nie koncert życzeń, jednak nie poczułam w żaden sposób, że będąc z Nim, jest mi łatwiej... Niestety. Święci-walnięci powiedzieliby, że ja dupa, bo wiara nie taka, bo źle to, bo tamto, bo nie dorosłam... Może, nie mówię, że nie. Ale ja prosty człwiek, myślę i czuję wbrew pozorom - prosto... 
Może kiedyś spróbujemy raz jeszcze, nie wiem. Ostatecznie pojawię się za lat dziesiąt u wrót a Najwyższy opuści bezradnie swe, miotające pioruny i miłość, ręce i powie: "Ojejejjj... Agata od rettów... Do piekarnika!"...

                                                                                     Agata


Dla rozczarowanych: http://www.youtube.com/watch?v=cQJlS6QpcxI
Grafika pochodzi ze strony: www.alifeofstudy.org

10 komentarzy:

  1. Ja mam dokładnie tak samo.Pięknie to napisałaś.Teraz proszę tylko tego Pana na górze źeby dodał mi siły,a jak juź mam mega doła to zadaje mu pytania dobrze Ci się patrzy na cierpienie bezbronnego dziecka,dumny jesteś z siebie?Aga Weran

    OdpowiedzUsuń
  2. Piot Dopierała
    Niestety takich pytań do "Najwyższego" by się zebrała cała litania, a może i kilka. Między innymi, dlaczego pozwalał umierać dzieciom (i dorosłym) z głodu, czy ginąć w obozach? Agatko nie przejmuj się piekarnikiem, bo będzie tam nas więcej

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem "święta-walnięta" ale miałabym taką prośbę: spróbuj zgodnie z Twoim "paktem o nieagresji" nie uderzać ironią w tych co wierzą. Wszystko jedno czy w "moherów" czy innych. Mówisz otwarcie o swoim wyborze i z pewnością chciałabyś by go uszanować. Uszanuj też wybór innych mimo, że wydaje się tak kretyńsko irracjonalny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pani mamo-od-Anioła, chyba nie do końca Pani zrozumiała mój wpis... Napisałam zgodnie z absolutną prawdą o tym co czuję, i nie ma w nim ani zdania, które w jakikolwiek sposób uderzało by w wybory innych. Poza tym, kim ja jestem, żeby mówić komukolwiek w co może a w co nie może wierzyć, nigdy też sobie prawa do oceniania ludzi nie uzurpowałam.

    A co do ironii... Cóż, no taką mam osobowość, zakładam że "co nas nie zabije to może rozśmieszyć" a co za tym idzie - to można wykpić.
    Dla mnie nie ma rzeczy czy poglądów "kretyńsko irracjonalnych" (tu raczej Pani ironizuje), są wybory ludzi, i każdy z nich jest dla danego człowieka najlepszy. Bo jest jego decyzją, a do swojej decyzji a propos przekonań (i nie tylo) każdy ma przecież prawo.

    Ten blog jest blogiem, który przedstawia moje uczucie, światopogląd i sposoby radzenia sobie z tą, koniec w końcu, niezbyt różową rzeczywistością. Jest o mnie, o moim Dziecku, najbliższych... I przeznaczony jest do czytania dla osób, które chcą. Ja, z kolei, piszę go, z dosyć egoistycznych pobudek - bo wyrzucając to co mi siedzi na wątrobie i duszy, jest mi po prostu łatwiej.

    Dodać jeszcze muszę, że mój "radar ironii" nie wykrywa jej w nadmiarze w tym tekście... Może raczej szczerze przyznane rozczarowanie, porażkę na polu duchowym czy poczucie "nie bycia wcale superhero"... Proszę mi uwierzyć, trochę odwagi wymagało ode mnie napisanie tego co czuję w tej jakże wrażliwej i drażliwej materii.

    Kończąc ten wywód, podkreślam jeszcze raz - absolutnie i niezaprzeczalnie szanuje wybory inncyh. Ba! Podziwiam tych, którzy żyć już umieją... Ja dopiero się uczę, stąd tekst z gatunku "a to było tak, jak rettmammie trudno było pogodzić się z chorobą Córki".

    Pozdrawiam i mam szczerą nadzieję, że nie poczuła się Pani urażona, gdyż nie to było moim celem. Zresztą nigdy nie działam świadomie tak by kogoś urazić, czy obrazić.

    Agata

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Agato, dziękuję za odpowiedź.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, wierzę że przyjdzie dzień, w którym obudzisz się rano i twoją pierwszą myślą będzie: "ok, Boże, spróbujmy jeszcze raz". Naprawianie relacji pewnie będzie trwało, boś uparta, ale On będzie stał i czekał :) Mówią, że podobno tak ma...I że cierpliwy. Na mnie czekał kilka ładnych lat. I żyjemy teraz w przyjaźni. Zaczęłam Go szukać na powrót, a On, jak w tym czerstwym dowcipie podpowiadał "gdybyś nie mogła Mnie znaleźć, to będę w szafie" ;) Raz jest lepiej, raz gorzej, nie raz Mu się oberwało jakimś soczystym epitetem, ale nadal przy mnie trwa. Niewzruszony. A ja przy Nim. Bo mówi prawdę, że kocha swoje owce. A te czarne najbardziej ;) Tekst genialny, myślę że Pani moa miała gorszy dzień, stąd takie niezrozumienie zamysłu autora. Pozdrowienia dla Blany!

    OdpowiedzUsuń
  7. To przepiękne słowa... Dziękuję. Dawno chyba nikt tak mi do małego mojego rozumku i serca nie dotarł. To co, zaczynam od szafy! :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny wpis, zresztą jak wiele innych na Pani blogu. Proszę nei przestawać pisać. Domyślam się, że to dla Pani coś w rodzaju autoterapii, ale także rodzaj terapii, dla rodziców dzieci niepełnosprawnych. Długo szukałam blogu mamy dziecka z chorobą postępującą. Wiele z tych tekstów są dla mnie pocieszeniem i może czasem i lustrem, bo niestety daru pisania nie mam ale czasem miałabym ochotę napisać podobnie. A tak robi to Pani za mnie:) i to w jakim stylu - niepowtarzalnym. Ściskam mocno, całusy dla Blanki. Marta

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja co prawda jestem "święta walnieta", i nie mam chorego dziecka, ale mi poczuć Boża obecność pozwala spowiedź, Komunia i modlitwa medytacyjna tzw. Namiot spotkania. Toteż te drogi polecam... poza tym napewno nie pójdziesz do piekarnika :D

    OdpowiedzUsuń
  10. No przegielam troche z tymi "swietymi-walnietymi", przepraszam. Cale zycie czlowiek sie uczy pokory, od 2013 r zrobilam duzy postep. Dzis tego tak bym nie napisala wiec bije sie w cherlawą pierś :)

    OdpowiedzUsuń