
To, że moje dziecko jest chore a choroba determinuje część (podkreślam - część) jej zachowań nie oznacza, że nie mogę się na nią legalnie wściec. Jak matka na córkę. Bo jest niedobra (tak tak, ona potrafi pokazać swój charakterek, przysięgam, że go ma i nie waha się używać), bo nie chce ze mną współpracować, bo zwyczajnie kończy mi się cierpliwość... Której z natury i tak nigdy nie miałam w nadmiarze, powiedzmy sobie.
Jestem tylko człowiekiem (gorzej - kobietą i matką...) a ona jest po prostu dzieckiem. Przede wszystkim dzieckiem, które może dać popalić, mimo że jest chore. Ma swoje humory, jazdy, lepsze i gorsze dni. Jak każdy inny człowiek w jej wieku. Nie ma na czole wyrytego "jestem niepełnosprawna - zakaz 'normalnego' traktowania".
Nie mogę robić z niej małej świętej krówki, która może wszystko, bo to i tak nie jest ona tylko rett. Nie mogę i nie chcę. Bo jest przede wszystkim moją córeczką, które ma teraz, w wieku lat 5,5, bunt trzylatka i ja, zła matka - mam święte prawo wrzasnąć na nią "Blanka! Okropnie niegrzeczna dziś jesteś!". Przynajmniej to daje mi poczucie "mienia" tego co inne "normalne" mamy - czasem niegrzecznej pięciolatki w domu. I to jest w mojej sytuacji bardzo fajne poczucie...
A.
Grafika pochodzi ze strony: www.czasmamy.blogspot.com
Mama I love You!
OdpowiedzUsuńzgadzam się w 100%
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuń