piątek, 4 lipca 2014

Na centymetr...

Ani tym bardziej na dwa się nie ruszysz. Jakżesz to kurna mać frustruje. Człowiek uwiązany, ciągła asysta bezpośrednia, a oddal się na pół metra i ponowna wizyta na ostrym dyżurze w ramach akcji "mama nie upilnowała, będziemy szyć".
Ze wszystkich zdolności mojego dziecka, ta do robienia sobie krzywdy jest naprawdę imponująca. I to nie, że wsadzi łapę do garnka z wrzątkiem, albo sobie tą łapę w amoku odgryzie, tylko nawet gorzej! Ona potrafi skrzywdzić się o wszystko, nawet jak nic nie ma w pobliżu... 
Przyczepiona do fotelika, potrafi fiknąć tak, że walnie się w głowę i nabije guza (oczywiście siedzenie maksymalnie stabilne, zabudowane, pasy obecne itd). Jak siedzi na potencjalnie bezpiecznej podłodze, to może dostać napad i dupnąć głową gdzie popadnie. Chodząc (a w zasadzie już - "chodząc", bo to freestyle przekraczający wszelkie możliwe standardy poruszania się na nogach) to już jest pole minowe najwyższej rangi. Walnie się o wszystko. Jak je, nagle skoczy, piśnie i nadzieje mi się na widelec (miękki, z ikei, żeby nie było) albo nabije guza robiąc nagły wyskok głową w talerz. W nocy też wesoło - potrafi rozwalić nogę o ścianę, głowę o nasze szczęki, a jak już nie ma o co, bo wszystko obite na miękko, to jakimś cudem walnie się sama o siebie a rano wstaje z guzem nie wiadomo skąd... Te historie można by snuć w nieskończoność, efekt jest w każdym razie jeden i podstawowy - na pół sekundy z oka nie spuścisz ani nie oddalisz się nawet na centymetr. 
A w domu jakoś krasnoludków nie widać, stoliczek sam nie-nakrywa-się, cateringu bezglutenowego też jakoś nie ma. I jak tu żyć?! No nie mogę przecież być wiecznie przyklejona do niej ani spętać tak by się nie ruszyła zupełnie... Efekt jest taki, że matka wiecznie porobiona, ręka, noga, mózg na ścianie i generalnie człowiek-rozgwiazda. Tu się coś gotuje, nogą asekuruje B., jak się karmi, to łokciem chroni łeb żeby nagle gdzieś nie buchnął, jak kąpie to trzyma za uszy, żeby nie zrobiła nagłego skoku pod wodę itd... I powiem szczerze, że cholernie to męczy... Ale nic, nie narzekajmy, inni mają gorzej. A tak to przynajmniej, my - rettMatki i rettOjce, musimy ciągle dbać o gibkość ciała i mega-niezawodny refleks. 

                                                                                                                                                                                                                                                                     A.

Grafika pochodzi ze strony: www.ja-mlodapolka.blog.pl

4 komentarze:

  1. Jak jabto znam. Non stop stres. Łóżko zastawione dodatkowo materacem. Na stole ręcznik. ..podczas jedzenia były napady i głowa w stół z całej siły. Nie można puścić po mieszkaniu samej bo napad. Posadzic bezpiecznie - w depresji bo chce chodzić. A w domu jeszcze braciszek roczny biega. Nawet z pomoca codzienna dziadka nie ma jak gotować etc
    tylko ten stres. Ze zaraz huk wrzask placz...neurolog mowi by kupić kask. ..ale każ dzieciakowi po domu w kasku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A my mamy kask, taki miękki, chociaż gdzieś chwilowo zaginął. Zmusić do chodzenia w tym to jedno, a drugie, że jak dzieciak ma mnóstwo problemów z lokomocją i jeszcze "ciało obce" na głowie, to już tylko leci, pada i łuuuup, wrzask, pogotowie...

      Usuń
  2. Całe życie uważałam ze inni maja gorzej, że inne dzieci bardziej chore.
    A ostatnio na zakończeniu przedszkola- udalo sie nam być przez rok trzydzieści razy na 1-2h. Wychowaczyni powiedziała ze tak chorego dziecka tu nie ma.. a trzy grupy dzieci z porażeniem mózgowym. Na wozkach. I dotarlo do mnie ze oni widzą czego ja usilnie dostrzec nie chce. Jak ona bardzo chora jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak trochę przekornie może zawsze piszę to "inni mają gorzej"... Bo pół mnie wie, że tak jest, absolutnie i niezaprzeczalnie. Ale drugie pół mówi "otwórz oczy, zobacz w końcu jak bardzo Ona jest chora..."

      Muszę o tym napisać, muszę...

      Usuń