
Jesteśmy z B. jak Yin i Yang, dzień i noc, Barbara i Lucjan; żadne nie ma sensu bez tego drugiego. Dwa elementy tego samego ciała, które przez ponad siedem lat nauczyły się funkcjonować jako jedno. Mam wrażenie, że to ja znam Ją najlepiej i, że Ona jako punkt odniesienia całego swojego świata bierze mnie. Nie zawsze jest tak puszyście i różowo, bo czasem ta symbioza po prostu dusi... Brak wolności daje nam obu w kość, bywają dni (a w zasadzie godziny) kiedy nie możemy na siebie patrzeć. Ale wiemy, że jesteśmy na siebie niejako skazane i naprawdę nie możemy bez siebie żyć.
Czasem dopada mnie totalnie egoistyczna myśl "Co będzie ze mną jak ta Blankowa część mnie będzie musiała odejść?"... W sumie nie umiem ani spać, ani jeść, ani nawet chodzić bez Niej... Pozostaje tylko naiwna wiara, że skoro i bez nogi i bez ręki można nauczyć się żyć, to może i bez połowy siebie też by się dało? Nie wiem, wolę nie myśleć, nie czas na to.
To jest miłość, to też jest kochanie. A tak naprawdę współistnienie, bo ja i Ona to tak jakby jedno.
"Jestem Jej rękami, nogami i głosem, Ona jest moim sercem"
/nie wiem kto jest autorem, ale to zdanie jest genialne/
A.
Grafika pochodzi ze strony: www.pinterest.com
Ojej kochana znów nie wiem co napisac
OdpowiedzUsuńPotem ...potem też się żyje...
OdpowiedzUsuń