czwartek, 4 maja 2017

Jak?! MORZE tak!!!

Trochę się u nas działo, może nawet trochę za dużo, więc nie pisałam, bo ciężko mi było nawet usiąść na dupie i ogarnąć myśli. A, że nawet moja rodzona mami dopytuje, czy ja ten blog już zamknęłam na kłódkę to jestem. Jeszcze z piachem w trampkach, wiatrem we włosach i nowymi siłami - prosto znad morza! Udało się, mimo, że jedna kaszlała, druga smarkała i wszystko jakby się sprzysięgło, żebyśmy nie wyjechali. Ale przechytrzyliśmy przeznaczenie, i to w wielkim stylu, bo przechytrzyliśmy też pogodę! Pięć dni z jednym popołudniowym deszczem, piękne wiosenne słońce, zapach morskiego wiatru, pogodowy błogostan. Za te wszystkie lipce z opadami z całego roku i te sierpnie z zimowymi kurtkami. Haha! Brawo my :D
No więc, co u nas.
Blanka 
Wydaje się, że nowy niemiecki specyfik daje radę, B. miewa padaczkowe akcje, ale raz na czas, tj. przed pełnią, infekcją, przy zmianach pogody. A to nasz cel - wykluczyć ciężkie napady na co dzień. Od święta mogą (muszą) być, no trudno. Mioklonie (chyba dzięki Lamitrinowi jednak) zniknęły. Blanka jest w niezłej formie, tylko nie bardzo chce jeść. Ma swoje fochy, płacze i humorki ale ma prawo, dojrzewanie w toku. Do szkoły nie chce chodzić, buczy na rehu, uśmiecha się na spacerach, uwielbia być u Cioci i Wujka nad morzem. Czyli B. jak zwykle. 
Mniejsza
Dba bym zmarszczek nie miała bo permanentnie się temu wszystkiemu co mi funduje dziwię. Ta pad na glebę, bo coś tam nie poszło po Jej myśli, ja się dziwię. Ona coś, ja się dziwię. Macierzyństwo w wersji standard to jakaś wiecznie niekończąca się i szokująca przygoda :) Uwielbiam ten hard core. Ostatnio mówi do mnie jak się na Nią za coś wkurzyłam "Żaba, a czemu się nie odzywasz?!". No :))
 A.
U mojego męża dopóki wszyscy żyją i nikomu nic nie oberwało jest dobrze. Zazdroszczę mu tego co dnia bo nie wiem ile bym musiała zjeść pawulonu czy innych psychotropów, żeby też tak mieć :)
Ja 
Coś mi generalnie ciężkawo... Niedawno uciekłam do mojej jedynej Przyjaciółki z kiedyś (bo nowych mam parę, ale taka co została mi mimo retta jest tylko Ona jedyna) do Wielkopolski. Sama podróż z gazetą w ręku przez trzy godziny okazała się być ekstazą. Sama ze sobą, ja, mua, me, myself and I. Szok. Zapomniałam już przez te retty i dzieci, że jestem Agata. I to całkiem fajna. Mimo, że ostatnio mocno popaprana, znerwicowana i rozdarta. Ale staram się. A morze... Ono mi daje w zamian wszystko, odpływam, uwielbiam. Regeneruję się i ładuję. Mimo 9-godzinnej drogi w korku, mimo czarodziejów w klapkach i skarpetach, mimo pań z doczepianymi rzęsami i idealnymi dziećmi ubranymi w zarze kids. Nie widzę tego, widzę morze. Które kocham od zawsze, na zawsze. I Bogu dziękuję za te nasze Ciocie i Wujki co nas zawsze przyjmą, mimo tego, że całkiem z nas zadymiarska załoga :)

                                                                                                 A. 

3 komentarze:

  1. Na mnie morze tak samo działa :))) Niestety :( nie mam tam cioci, buuuuuuuu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uff jak dobrze sie Panią znów czyta! Dziękujemy za wpis! Serdeczności dla całej Rodzinki <3

    OdpowiedzUsuń