sobota, 9 maja 2020

Do końca

Bo jak jest dobrze to jest dobrze. Wtedy muszę wymyślić mojemu wewnętrznemu masochiście jakiś problem do pastwienia się, i życie sobie spokojnie płynie. A jak jest źle? No to jest źle. I to tak naprawdę źle.
Niedawno zawirowało mi w głowie w nieodpowiednim momencie i o dwa milimetry za daleko oraz pół sekundy za wolno postawiłam stopę na schodzie i poleciałam jak długa całym kręgosłupem przez kilkanaście stopni. Łokieć i łeb też oberwały. Generalnie myślałam, że właśnie zmieniam stan skupienia a tam za chmurką macha mi na przywitanie Święty Piotr i zapraszającym gestem rzecze "choć córeńko, rozliczymy się". Ból był niepojęty ale w sumie nie to było najgorsze. Z relacji świadków wynika, że na pytanie "czujesz nogi?", ew. "żyjesz??" odpowiadałam w koło "Co z Blanka?", "Gdzie Blanka?", "Co będzie z Blanką??" (jak, w domyśle, jej matka siądzie na wózku czy jeszcze lepiej - nagle jej zabraknie). I wtedy eureka! Zrozumiałam. Co to mogło znaczyć niepojęte dla mojej głowy wcześniej "byleby umarło przede mną".
Jakże to było nie w moim stylu myśleć, że jestem taka niezastąpiona lub tak łasa na zlizanie ostatniej śmietanki, że wolałabym skazać się na przeżycie śmierci swojego dziecka (czyli czegoś najgorszego co można sobie wyobrazić) byleby samej zakończyć tą rett-misję. Totalnie nie czułam o co w tym chodzi. Tzn oczywiste, że matka jak nikt zadba o swoje wyjątkowe dziecko ale dopóki byłam cała, zdrowa i młoda kózka to trąciło mi to lekkim zadufaniem w sobie. Albo jakąś nadgorliwością. Czy próbą wymuszania na Bozi pewnych decyzji. Sama nie wiem, ale zalatywało mi to jakimś niezdrowo epatowanym heroizmem, z którym prawdziwe obślinione życie nie ma wiele wspólnego. 
Lecąc z tych cholernych schodów, widząc orła cień i czując ból, który mało mi siku z pęcherza nie wycisnął, a łez z oczu bardzo wiele, nagle zrozumiałam. Pytanie co z Nią będzie, kto się zajmie, jak to wszystko miałoby funkcjonować beze mnie stało się żywe odwrotnie proporcjonalne do tego jaka wtedy żywa byłam ja. To było jedyne pytanie, które tłukło mi się po głowie i które nadal pojawia się w nocy, a czasem nawet i w dzień. Jak takie dwa organizmy jak nasze, taki bliźniak syjamski z jednym sercem i mózgiem mógłby nagle być ciachnięty na pół bez szkody dla kogokolwiek. Jak mogłabym nagle odejść ze służby zostawiając Ją samą. Nie wiem. Bo to ja jestem dla Niej, taka jest prawda.
Na szczęście skończyło się tylko na cielesnej (i bolesnej) niemocy powyżej dni siedmiu, naderwanym mięśniu grzbietu, zbitym na kwaśne jabłko łokciu i strzale w potylicę (może jakaś klepka nabiła mi się na odpowiednie miejsce, wciąż oczekuję z niecierpliwością na pozytywne efekty ;) i żadna z apokaliptycznych wizji Blanki-sieroty, ew. Blanki i mamy na wózkach się nie spełniła. Zmieniło się natomiast jedno - rozumiem już matki, które deklarują, że ich wcześniejsza śmierć byłaby dramatem nie z punktu widzenia opuszczenia naszej wspaniałej planety a opuszczenia dziecka przy niezakończonej służbie. Tego się po prostu nie robi, ani kotu, ani tym bardziej niepełnosprawnemu dziecku. Kapitan z titanica nie wyskakuje a orkiestra ma grać do końca. I jak my to zawsze mawiamy na grillach i innych imprezach - Blanki służba nigdy nie wypije tyle, by nie móc pełnić obowiązków. Nigdy!  Bo Królowa to Królowa, a Jej wojsko ma stać na straży do samego końca. Aż będzie zupełnie spokojna i bezpieczna... 
Zgłosiłam więc na górze, że jeszcze ja, ja też chcę, być z Nią i przy Niej do końca. I tego sobie oraz Wam życzę. O ile też chcecie oczywiście, ale generalnie nie warto skakać na głowę ze schodów by to zrozumieć, są lepsze sposoby. 
                                                                                             
                                                                                           A. 
Grafika: empik.com

4 komentarze:

  1. Dobrze, że skończyło się na strachu. A to co Pani napisała, to niestety nic nowego - symbioza w przyrodzie ma tę ciemną stronę, warto rozumieć, że dbanie o siebie jest po prostu integralną częścią dbania o dziecko - czy jakiś szef byłby zadowolony z tego, że "służba" niszczy narzędzia należące do firmy? A nasze np. kręgosłupy są takimi narzędziami i nikt nie zyskuje na tym, że je zniszczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święta prawda... staram sie dbac o to moje narzedzie pracy jak moge. No ale wypadki czasem sie zdarzaja, to moj pierwszy i oby ostatni :)

      Usuń
  2. Ojeeeej no to ładnie się narobiło! Mam nadzieję że już się lepiej czujecie Ty i kręgosłup! Tulimy mocno! :*

    OdpowiedzUsuń