W sumie od samego początku wiedziałam, że ten nasz rett to nie jest wcale żadne byle gówno i, że zaadaptować to do życia nie będzie łatwo. Jak B. była mała to niewiele wiedziałam o tym co będę mogła robić, co będę chciała robić ani tym bardziej co mi (nam) się uda robić w tym życiu. Jednak wiedziałam, czego zrobić sobie nie dam. Nie dam się udupić. Nigdy! I podczas gdy z małą B. to była teoria śmiesznie prosta do wdrożenia w praktykę, bo ubierało się, wiązało czapkę pod brodą, zaczepiało rzepami buty, brało pod pachę i mówiło "ahoj, przygodo, lecimy w świat", tak z latami (a raczej wagą) zostawało już bardziej a-hoj i to nawet pisane jakoś tak - a ch.j... przygodo przez małe p...
Jednak brak zdolności kalkulacji i wrodzona skłonność do samodestrukcji powodują, że, o dziwo!, nadal nie dałam się udupić a B. ma w tym roku 15 lat i mimo, bycia chuchrem, trochę już waży. Jak sobie obiecałam, tak zrobiłam i nadal robię - tak mi dopomóż Bóg i tego się trzymamy. Choć przyznam, że cena bywa wygórowana, bo tu boli, tam strzyka, tu coś odpada, podzespoły mają po 40 lat i zaczynają powoli siadać.
Pamiętam jak mój, będący już po stronie wolności i w tym lepszym świecie, przyjaciel Tom powiedział kiedyś "Agatko, ograniczenia są tylko głowie". A ja taka nieopierzona dwudziestopięcio-letnia matka dwuletniej rettki stałam z cieknącą śliną z kącika ust i obserwowałam, jak T. dwoma w miarę ruchliwymi palcami obsługuje mysz od komputera a potem je obiad widelcem na długim kiju. Warto dodać, że jego choroba dała mu tak solidne kajdany jak mało która, ciało z biegiem lat zamknęło go w kostnym pancerzu. Jednak umysł, duszę i serce zawsze miał wolne. Pamiętam jak mnie to wtedy rąbnęło i od tego momentu powtarzałam w duszy "Agatko, ograniczenia są tylko w głowie" by potem powtarzać młodej: "Blanusiu, świat nas wzywa, z rettem czy bez, lecimy!".
Proza życia na wózku jednak potrafi złapać za łeb i przyciągnąć do podłogi, żeby w tym figlarnym pokonywaniu barier nas za bardzo nie poniosło. Tak jak do tej pory musiałam nauczyć się całkiem dużej pokory wobec bezwzględności retta, tak kur.a bariery na podłodze doprowadzają mnie do dzikiego szału, bo nijak się ma kolejna z rzędu przeszkoda do ducha wolności, którego wciąż mamy i pielęgnujemy w sobie ile tylko sił. Dodać należy do tego jakąś życiową przekorę... Żebyście Wy wiedzieli ile razy dziennie słyszę w głowie taki mały, wredny głosik: "Co?? My nie damy rady tam wjechać? Łocz mi". I choćbym miała mówić do krawężnika (po angielsku na przykład: Tea who you yee bunny!), to żadna złośliwość architektoniczna nie jest w stanie mnie i B. powstrzymać. A mamy takich wkurwicieli całą masę. Poniżej lista, może trochę mi ulży.
1) Piękny, nowo-wybrukowany chodnik w mojej malowniczej wsi na literę W. Unia dała, się zrobiło, co?, jak? - nieważne. Problem jest taki, że nie dość, że jest po jednej stronie bardzo ruchliwej drogi, to ma przewężeń tyle, że zanim się dotrze do remizy, albo - o zgrozo - kościoła, to już się nie ma wolnych palców do liczenia, a w zamian ma się grzech w postaci niekończącej się mowy nienawiści. Nie tylko ja spadam z tegoż, nawet te z wózkami bez specjalnych potrzeb zlatują jednymi - prawymi bądź lewymi, kołami na ulicę. I zawsze dylemat - albo jedziesz tym niby chodnikiem i co 4 metry spadasz na jezdnię ( by później bocznie i skośnie wjechać nań z powrotem, a to nie byle sztuka) albo pocinasz jak królowa życia jezdnią i wierzysz, że wrócicie żywe. Przysięgam, że jak mnie kiedyś trzepnie auto z B. wózku to będziemy całą wiochę straszyć przez trzy kolejne wieki. Bo ze spacerów nie mamy zamiaru zrezygnować, wiocha nasza jest zbyt piękna a nogi ciągle zbyt szybkie.
2) Krawężniki. Żeby jeden, żeby sam. A tu nie, krawężniki kaskadowe, schodkowe, połamane, wysokości w pół do kolana itd. Nie ma dnia, żeby mnie któryś swoją konstrukcją nie zaskoczył, niby tyle lat praktyki a jednak podjeżdżasz i nie wjedziesz. A może tyłem. A może wyżej podniesiemy przednie kółka. A może pan mi pomoże. A może objedziemy sobie i wjedziemy kilometr dalej?
3) Hopki, progi, kłody, Bóg jeden wie co jeszcze. Zamontowano takowe przy sklepie na K. (zdjęcie własne powyżej) bo sklep na K. musi wywieszać koszulki i różne inne damskie gacie na wieszakach przed sklepem. A, że przed sklepem bezpośrednio jest parking to takie progi miały uniemożliwić autom zbytnie zbliżenie się do zewnętrznego ciuchlandu. I niby spoko, to może mieć sens ale jak ktoś ma nogi! Bo jak ma kółka to znów trzeba rzucać k.rwami pod nosem. Objechać się nie da, bo po obu stronach koszulki i gacie, wjechać między autami się nie da, bo ów próg plus zaraz za nim położony krawężnik powoduje, że: a) za jednym zamachem obu nie weźmiesz, bo masz za mały rozstaw kół w wózku (i to o 2-3 cm, żeby ciśnienie skoczyło jeszcze bardziej), b) w sekwencji najpierw jeden, odbicie i potem drugi też nie, bo pomiędzy nimi wózek Ci się nie zmieści . A ty chcesz do sklepu na K.! Bo widziałaś tam takie urocze ptaszynki z drewna i wianuszek na drzwi, i choćbyś miała oczami cielca prosić przechodzących panów o pomoc to przed niczym się nie cofniesz byleby cel osiągnąć.
4) Sklepy, markety, gs-y, supersamy. Tak wyszło, że Mniejsze dziecko jest z babcią u cioci nad morzem, mąż większość dnia w pracy więc czasem z rettem na plecach musimy z panną B. zrobić zakupy. I tu mam takie luźne aluzje; sklep na B. myśli wolniej niż działa (czyli zupełnie jak ja) i całe tony towaru zostawia na środku tak zwanych alei zanim się zrobi na niego miejsce na półkach. Ja z B. zajmujemy prawie całą szerokość takiej alei, więc jak jest coś centralnie na jej środku, to zwykle ominąć się tego nie da. Wracamy. A potem jeszcze raz wracamy i objeżdżamy, żeby ujrzeć, że na pobliskiej alei to samo. Sklep na L. u nas jest cały jakiś taki wąski, ale może to kwestia zbyt dużego miasta na zbyt mały sklep na L. Jest jeszcze taki na LC (z francuska) i on natomiast jest taki, że aż miło się buszuje, naprawdę, miód na mą wkurwioną duszę. Tam ostatnio pani na kasie ubawiła mnie do łez, bo B. teraz struga zdrową nastolatkę z nogą w stabilizatorze (takim buciorze po gipsie), prawie jak damska koszykarka po kontuzji na boisku. I musi grać całkiem przekonująco, bo na moje "no to co Lala, bierzemy reklamówkę?" (zawsze tak gadam mimo, że to od 14 lat monolog), Lala coś tam pod nosem burknęła po swojemu a Pani na to: "Co, te nastolatkowe humory, nie?". No! Bingo :D Z drugiej strony to bosko udawać matkę, której największym problemem jest stopa córki w stabilizującym buciorze.
5) Inne przestrzenie publiczne. Parki z wysypanymi piaseczkiem ścieżkami. Kocie łby na Rynku. Ruchome schody w galeriach. "Winda chwilowo nieczynna". Można by wymieniać...
To wszystko i wiele podobnych wcale nie powoduje, że jestem bliższa wizji zamknięcia mnie i Jej w domu, o nie! Choćbym miała wywracać oczami do usranej śmierci (to powiedziała mi niedawno pani w salonie telefonii komórkowej jak nie mogłam wjechać między stanowiska, żebym "jej tu nie wywracała oczami bo to nie jej wina") to się temu nie poddam. Będę najeżdżać gapiącym się na nogi, będę łapać panów do pomocy trzepocząc rzęsami "a może by Pan mi pomógł?", będę wjeżdżać wszędzie tam gdzie bym weszła nogami. Bo tak i kropka. I choćby mnie plecy bolały tak jak mnie bolą dzisiaj, to nie dam się w klatce zamknąć za żadne skarby. Dla poczucia wolności tych, którzy i tak siedzą zatrzaśnięci w swoich chorobach i w pełnej zgodzie z tym, co kiedyś powiedział mi T. Zdrowie trzeba było oddać, ale wolności - nigdy!
A.
kiedy dotarło do mnie, że mam niepełnosprawne dziecko - pomyślałam: Boże, nie, tylko nie w tym pie... kraju :(
OdpowiedzUsuńJa pomyślałam to samo...
Usuń