.jpg)
I się skończyło... Nagle okazało się, że Bozia umiera tam na górze ze śmiechu widząc te nieudolne próby podporządkowania życia pod moje umiłowanie do porządku i kontroli. Przyszedł ciulo-Rett a wraz z nim chaos, dezorganizacja i ogólna rozpierducha. Pojęcia "stabilizacja", "porządek" i "kontrola" musiały zniknąć na rzecz totalnego życiowego freestylu... Z poczuciem bycia milimetry od stracenia mojego jedynego dziecka działałam jak nie ja: wszystko byle by tylko ją ratować. Wtedy, ale i teraz, to uczucie, że nie ja ustalam warunki na jakich płynie nasze życie, jest dla mnie naprawdę okropne...
Pilnuję terminów, lekarzy, cudownych leków, rehabilitacji i innych czynników, które dają mi poczucie mocy sprawczej, jednak są dni, kiedy bardzo brutalnie Recisko pokazuje mi, że to tylko poczucie... Bo przychodzą godziny niekontrolowanego wrzasku i żałosnego płaczu albo ataki epi (tak jak przez ostatni weekend) i wtedy mogę tylko usiąść na dupsku nad tym moim dzieckiem i patrzeć... czekać. Bo jest taka granica, po przekroczeniu, której nie mogę już nic. Ani powstrzymać tego parszywca, ani pomóc Blance. Właśnie te momenty przerastają mnie totalnie, bo czuję, że wszystko wymyka mi się z rąk... A pojawia się najohydniejsze uczucie świata - bezradność.
Agata
Grafika pochodzi ze strony: janrichardmatanguihan.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz