Ciotka R. mówi, że na blogu sezon ogórkowy. Fakt, więc trzeba coś napisać. Tylko kurde o czym? Zaś będzie, że pesymizm sieję, a to jak na złość sama prawda życiowa, niestety. B. znów chora... Czwarty antybiotyczek od początku marca, ataczek za ataczkiem, generalnie - cacaniutko :) Znów uprawiamy domowe przedszkole, ale inwencją twórczą to my do przedszkola nawet nie dorastamy. Bo wygląda to tak, że tu trochę potupiemy, tam puścimy bąka, tu rypniemy ze dwie kolędy z CD. A na deser czasem Mini Mini. I tak w koło... A za oknem co? Wiosna... Maupa jedna, cały marzec był u nas pod znakiem zapalenia oskrzeli i wtedy też było ciepło i pięknie... Ale co zrobić, dobrze, że mamy chociaż widok na park za oknem.
Widać się da. Nie wiem czego lub czyja to zasługa ale od dwóch niecałych dni w końcu widzę uśmiech na tej buźce :) Fakt, dalej nie śpi, ataki są jak były, ale przynajmniej powrócił jakiś duch walki. Ciekawe czy tak jest tylko u nas, ale jak Blanka się uśmiecha to uśmiecha się cały świat.
I niestraszne wtedy ani schody, ani to, że w Lidlu znów promocja, po prostu nic! To jest w końcu życie. Nie wymagamy wiele, ważne, że widzi się to Dziecko nie powalone non-stop przez chorobę tylko takie... radosne. Jak kiedyś.
W markowaniu roboty nie mam zdaje się sobie równych... Podstawa teoretyczna - kształtowanie tego na co mam wpływ. W maminej praktyce natomiast wygląda to następująco - 1) B. nieszczególnie lubi spędy z koszykami w kościołach to jedziemy na drugi dzień do stadniny pooglądać koniki. Jak ma siłę to kocha ten klimat. Jednak po trzech atakach z rzędu trzeba wyjść, bo dziecko nieprzytomne wisi ojcu na rękach. 2) B. niewiele skorzysta z wielkanocnego stołu, więc robię jej bezglutenowego murzynka (czy tam afroamerykanina, stop rasizmowi!), którym to dziecko sukcesywnie mi się dławi i krztusi.
Równe 7 lat temu powiedzieliśmy sobie z A. przy świadkach pewne miażdżące w skutkach "tak". W tamtym momencie nikt hardcora retta nie przewidywał, ba!, ja nie przewidywałam w ogóle żadnych problemów czy trudności :) Cukierkowy róż okularów stanu zakochania odebrał mi wtedy całkowicie rozum. Bo przyznam szczerze - dzień mojego ślubu był naprawdę jednym z dwóch najpiękniejszych jak do tej pory. Przegrał tylko z narodzinami B.
Byłam wczoraj u Blankowej pani Psycholog, bardzo fajna, znamy się nie od dziś i myślę, że nadajemy na tych samych falach. Wszystkie wizyty z B. u różnej maści specjalistów od ducha sprowadzają się zawsze do terapii nie kogo innego jak mnie. Bo coż ja mam za problemy wychowawcze czy psychologiczne z B.? Żadnych... Ani nie jest niegrzeczna, ani taka czy śmaka. B. to B., poza wszelkimi kategoriami i anielska klasa sama w sobie. We mnie natomiast wszystko rozwala się o emocje.
No i jednak nie wytrzymałam.
Niechaj wiadro pomyj i wszelkiego badziewia na mnie spadnie, ale muszę napisać jak to widzę. Postaram się to zrobić bez oceniania tego czy dobrze strajkują, leżą, proszą itd. bo ja nie organ oceniający, a zaprezentuję tylko mój naiwny światopogląd w tejże materii.
Zacznijmy od tego co mi zmienią dwie lub trzy stówki w miesiącu więcej? Tak naprawdę, całokształt pt. "życie z niepełnosprawnym dzieckiem" na tym niewiele zyska.
Samotna wilczyca coś nie brzmi... A to cała prawda o mnie. Niedawno oglądałam jakieś badziewie na TLC i kobieta powiedziała zdanie, które brzmiało tak: "Nie o to chodzi, że odcinamy się od świata, po prostu nie pozwalamy żeby nas wciągnął"... O to to... Mnie czasem świat (i ludzie) najzwyczajniej przytłaczają...
Rozmawiałm kiedyś o tym z moją J. i okazało się, że obie mamy na koncie czas kiedy to próbowano nas usilnie zmienić w kwestii dystansowania się do świata, bezskutecznie zresztą. Może dlatego też tak się lubimy, bo każda z nas rozumie, że czasem trzeba się odciąć. Być tam gdzie jest się samemu ze sobą, swoimi myślami, książką, kawą, czymkolwiek...