
Mniejsza swoim zwyczajem poszła w kimę, bo buja to co tu robić, większa zdecydowała, że będzie umilać nam czas żałosnym zawodzeniem. A my - zgredy w radosnym poczuciu wolności zapuściliśmy w głośniki Red Hotów i gdybyśmy tylko mogli - wywalilibyśmy włosy za okno by poczuć w nich choć trochę wiatru. Niestety - A. już dawno nie grzeszy czymkolwiek do powiewania na wietrze a ja zgrzeczniałam na tyle, że też jakoś nie bardzo. Nie przystoi chyba już matce dwójki dzieci.
No właśnie - dzieci! Prawie jak za czasów bezdzietnych, ale tu "prawie" robi znaczną różnicę. Dojechaliśmy a tu kupa tam haft iście łowicki, tu Blankowe zawodzenie a tam jeszcze inne wokalizacje moich cukiereczków. I tak bujaliśmy się dumnie na dwa wozy przy żałosnym zawodzeniu Blanki. Niezaprzeczalnie zrobiliśmy przysługę jesiennym turystom bo na lekko zamarłym już karpackim deptaku zrobiło się nagle trochę cyrku. Z drogi pierogi i śledzie bo B. ma nie-humor i was zaraz rozjedzie.
Pomimo, że nie przepadam za górami, bo mają tą wadę (której nie ma morze), że trzeba się pomęczyć to złote widoki zapierają dech w piersiach na maksa.... Te kolory, powietrze, zapach... Eh...
Na sam koniec wyprawy zaliczyliśmy pyszną smażoną rybkę a nasze dziewczęta co? Zatruły się chyba świeżym powietrzem :)
A.
Grafika pochodzi ze strony: www.groupon.pl
Ha! I to jest w życiu najpiękniejsze: going wild:))) jak najczęściej zażywajcie:)!!!
OdpowiedzUsuńDo konca zycia bede pamiętać smak frytek i herbaty z morskiego oka i blysk w oku mej córki ze koszmar sie skonczyl gdy moczyla stopy w lodowatej wodzie po przejściu ma nóżkach 10km.
OdpowiedzUsuńnie wiedziała biedna ze jak sie weszlo to i zjesc trzeba. Musimy wrócić. Tylko napadów pozbyć sie trzeba;-(