piątek, 3 lipca 2015

Arrivederci amigos!

Nie jest tajemnicą, że zamierzam wywieźć Dziewczyny nad morze do Cioci i Wujka na blisko miesiąc (chociaż zamierzam całkowicie nieśmiało, bo dupek słyszy, a im bardziej mi zależy, tym on złośliwszy w rozpieprzaniu naszych planów). Bo jest tam wszystko co małe tygrysy lubią najbardziej - jod, dom npspr-przyjazny, szumiący buczek za oknem, parę dodatkowych rąk do pomocy, lody bambino, jaaagodzianki, piasek w gaciach, gofry i generalnie - przygoda. Wakacje to wakacje, wszystko jest jakieś lepsze niż w domu. Fakt jest jednak taki, że najbardziej zdesperowaną i łaknącą urlopowej odmiany osobą z całej wyjeżdżającej bandy jestem ja. Bo dzieci jak dzieci - tu i tam tak samo będą jeść, spać, robić kupę i cudować. A ja? Mam zamiar (tu - stanowczo, niech słyszy) - inaczej. Wszystko INACZEJ. Bo tak samo już na razie nie mogę.
Nic nagłego się broń Boże nie dzieje, jest raczej jakieś stałe, uporczywe, upierdliwe i wykańczające wymęczenie... Na drodze do biedry, netto i piekarni widać już ślady moich stóp, mogę dojść tam po omacku... Po chleb np. dobijamy całkowicie odruchowo, jak psy pawłowa - podjeżdżamy na ręcznym pod piekarnię, mniejsze dziecko się ślini, dostaje chleb, jest szczęśliwe. Co dzień to samo. Planowanie w udawanej panice "co dziś na obiad???" (wiadomo, że jedno z pięciu top 5), gdzie to kupić (wiadomo, że w biedrze, ew. netto), kiedy, jak dowlec do domu (wiadomo, że fristajlowo i efektownie). Dla relaksu - obczajanie strategii przytaszczenia B. z poprawczaka lub zaliczenia z nimi dwoma spaceru. Cały czas to samo. 
Wstaję i dzień za dniem odprawiam swoje magiczne rutyny. Jak się trafi jakaś perełka typu poradnia, lekarz, infekcja, zepsuty ząb itd. to jest jakoś weselej, ma się wrażenie, że się gra w tym urzekła-mnie-twoja-historia życiu naprawdę. I dlatego też - żeby pójść do innej biedry, zrobić obiad z innego trupa, usiąść egoistycznie z gazetą pod buczkiem zamiast biegać jak z pęcherzem między jedną bazą a drugą - muszę wyjechać. Poukładać sobie ten rok w głowie i duszy (bo dużo, bardzo dużo się wydarzyło). Zmienić trasy, złapać oddech innym powietrzem, spojrzeć świeżym okiem. Od pisania na pewno nie ucieknę, jak ciocine fifirifi będzie kompatybilne z moim laptokiem - będę coś wrzucać, jak nie - zawalę pismakami swoją cyber-szufladę. 
A z pierwszymi dniami sierpnia meldujemy we trzy, zwarte, gotowe, z nowymi zębami, z prawie opanowaną sztuką picia z cud-kubka i z nową nadmorską energią, której musi starczyć na cały następny rok. Tak mi dopomóż buk. Tzn. buczek za domem mojej Cioci G.  Przygoda, przygoda! :)

                                                                                            A. 

Grafika pochodzi ze strony: www.musicface.pl

3 komentarze:

  1. Ach, jak ja Wam cioci zazdroszczę!!!!!!!!:))))
    Odpoczywajcie:) łapcie jod:) nie łapcie kleszczy;) Ładujcie akumulatory na kolejny rok:) wrzucajcie zdjęcia tu czy tam;) Należy Wam się jak psu buda:)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Resetujcie pamięć o wszystkim złym, ładujcie akumulatory i kolekcjonujcie piękne chwile na zaś :)

    OdpowiedzUsuń