Przyjeżdżam na drugi
dzień po ich nocnym aresztowaniu do Blanki na oddział. B. w leki
poszła, wszystko super, A. referuje, że spokój, wręcz padaczkowa nuda. Do momentu, kiedy nie było mnie.
Przytuliłam, wycałowałam, B. zaczęła opowiadać i dup, pierwszy porządny napad. Wydaje się, że emocje.
Wrócili do domu w
środę, padaka tak się z nami widać związała, że nie została
na neurologii i wróciła również.
Napady są ale póki co
krótsze, bez bezdechów, za to z innymi dodatkami.
Nieszczególnie to wygląda, w dodatku mam bardzo kiepskie uczucie, że Ją boli. I najczęściej jest tak - wieczór, godzina przed 18, B. zaczyna wywalać oczami.
Ja po ambu, bo w domowym ratownictwie medycznym nie ma czasu na
pitolenie i mówię do A. „Patrz, będzie napad”, na co A. mi
rzecze, że gadam, że będzie to będzie. Kolejnych wieczorów powtarza się to
samo – Blanką zaczyna kręcić, jak zostaję w pomieszczeniu ja,
Ona i ambu, wtedy robi się pełnoobjawowy napad, jak wychodzę –
zwykle go nie ma. Wydaje się, że może Ona wie, że to ja
przerobiłam najwięcej akcji padaczkowych z sukcesem i myśli,
że wyratuję Ją najlepiej, czy co...
Historii znane są również przypadki, kiedy po dniach maratonu nagle zapragnęłam egoistycznie
wyjść wyrzucić śmieci i zaczerpnąć powietrza w płuca i dopiero
w momencie mojego powrotu B. dostawała napad. Bywało, że
zabierałam z przedszkola w stanie idealnym, a po krótkim „Już
jestem Blanusiu” mieliśmy akcję w samochodzie. Wydaje się, że
przypadek. Albo... Epi matko-zależna? Nie wiem...
A.
Grafika pochodzi ze
strony: soandsoandsoand.tumblr.com
Mózg ludzki kryje w sobie tyle tajemnic... a epi tak bardzo zależna od emocji bywa...
OdpowiedzUsuń