czwartek, 21 kwietnia 2016

Rutyna - to lubię

Ze mną umawia się jak na audiencję czy jakieś inne widzenie - "mogę od tej do tej" lub "po Blanki spaniu/obiedzie/na spacerze". Im dalej wczas tym wyraźniej widzę ile pozytywów wnosi przewidywalność w nasze chaotyczne rett-życie. Dobre dla B. - bo wie co po czym a to daje Jej pewien spokój, i dla mnie bo miewam znów błogosławione poczucie kontroli nad tym wszystkim co dzieje się wokół.
Jesteśmy w zasadzie mało elastyczne jeżeli chodzi o plan dnia, spontan - raczej nie z nami. Dostosowanie całego świata do retta kosztuje tyle, że szkoda ładować dodatkową energię by dostosowywać się na siłę do czegoś jeszcze.
 Owszem, wszystko w granicach rozsądku, bo bywają dni, że jest szpital, poradnia, coś a wtedy dzieci nie pójdą spać, kawy się nie zrobi, spaceru nie zaliczy. Ale w miarę możliwości staram się planować nam czas tak, żeby to życie miało jakieś ramy, z odrobiną szaleństwa, owszem, ale jednak z pewną przewidywalnością. B. to uwielbia, Mniejsza wygląda, że też.
Rano (u nas to 6 z hakiem, w dni napadowe nawet 5 albo i wcześniej) jest śniadanie i leki, potem B. odlatuje na małą drzemkę. Jak jest dobry dzień to rusza koło 7.30 do poprawczaka, jak zły to zostaje w domu i może pospać dłużej. Późnym rankiem (ok.9.00 - 10.00) dokańczamy obiad (ew. szykujemy katering na następny dzień do szkoły) i idziemy na spacer. Czasem się uda oblecieć w koło nasz park i postraszyć dzieci na placu zabaw a kiedy indziej wychodzimy tylko za kamienicę pokontemplować drzewa, krzaczki i ptaszki. Mniejsza ma piaskownicę, my mamy z B. siebie. Wracamy ok. 11.00 - 11.30 na obiad, albo o 12.00 przywozimy B. z przedszkola. Mojego spaceru farmera z nimi dwoma na nasze 1 piętro nie opiszę, bo to śmieszno-straszne, a jakby nagrał to byłabym od ręki gwiazdą jutuba. W każdym razie wracamy, kupa, siku, piciu, buziaki, słodkości, spać. Mniejsze jeszcze się stosuje do tej zasady, B. też nie pogardzi, w końcu poprawczak to ciężko praca. Wstajemy i koło 14 jest deserek, jakieś owocki i szykujemy się na drugą część dnia - a tu zazwyczaj rehu, na 17. B. jedzie z Tatą  a my z Mniejszą mamy czas na ugotowanie i zmiksowanie kolacji, czyli taki nasz wspólny czas sam na sam. Ok. 18 są leki i kolacja, kąpiel (tu najlepszy jest tato, podtopi dzieci, dorzuci detergentu, odcedzi i wszyscy się cieszą) a ja mam w porywach 15-20 minut na kolację z książką w ręku. Uwielbiam ten moment dnia... Taki błogostan, że dziewczyny zaopiekowane, nażarte, kolejny dzień przeżyty i chwila na czytanie, którego mi ciągle mało, mało i mało. Potem przejmuję B., robimy włosy, paznokcie, masaż antycellulitowy i takie tam i idziemy się kokosić pod kołdrą. B. to po prostu kocha. Jeszcze jakby jej włączyć Gesslerową i opowiadać co to tam za rewolucja w kuchni to już największe szczęście. B. usypia a ja rzucam się na dywan z Mniejszą. Malujemy, cudujemy, rozładowujemy nadmiary energetyczne, by ok. 20.30-21.00 któraś zasnęła. Czasem ja uśpię Ją, innym razem Ona mnie. I tak kończy się nasz dzień... W nocy to zależy od B. - jak widzi duchy, ma lęki, nie może spać to i my nie pośpimy. Ale ostatnio grzech narzekać na Jej spanie. Mogłabym za to ponarzekać, że tak zimno i mało słońca, bo my jak jaszczury -  jeden promień a my już na podwórku i łapiemy energię :D


                                                                                                                 A. 

Grafika pochodzi ze strony: www.aptekawsieci.pl

2 komentarze: