
Jesteśmy ze swoimi dziećmi 24/7, latami je studiujemy. Próbujemy, popełniamy błędy, wyciągamy wnioski, odnosimy sukcesy. Często wiemy więcej niż niektórzy lekarze, bo łączymy w sobie kilka specjalizacji (ja postawiłam na neurologię lekooporną ;)), umiemy same poskładać wózek, rozkręcić pionizator, karmić paszczę, która wisi. Znamy miliony nazw leków, dawki, suplementy. I chętnie się tą wiedzą dzielimy. Nie ma w tym nic złego, mam to samo, w rodzinie jestem telefonem do przyjaciela jeśli chodzi o wszystko co medyczno-techniczno-logistyczne, od opanowania sraczki do tego jak umówić rezonans na szybciej niż 2020 r. Tylko jest tu ukryty mały myk - oprócz wiedzy, którą bezsprzecznie mamy "dzięki" chorobie naszych dzieci, zapominamy często, że doktorat jaki tłuczemy latami mamy tylko z jednego dziecka. Ja mam z Blanki, dlatego nie śmiem się odzywać co taki chłopczyk z MPD powinien a czego nie powinien. Nawet matce drugiej Rettki tego nie zrobię, bo mimo, że te nasze córy to genetyczne siostry, to jednak są całkiem inne. Mogę doradzić jak było u nas, jak mnie ktoś zapyta ale nie od razu przedstawiać cały mój plan na szczęśliwe życie. Bo ja wiem. Gówno wiem, sama ciągle się uczę.
A.
Grafika ze strony: www.pinterest.com
Pani była ewidentnie niewysłuchana i tak strasznie chciała się podzielić swoją wiedzą... ehh znamy takie typy...
OdpowiedzUsuńUUUUU a taki maiłyście miły relaksik...
OdpowiedzUsuń