Szkoły specjalne czy oddziały specjalne przy szkołach ogólnodostępnych, a w nich: grupy rewalidacyjne, klasy specjalne, klasy dla autystów i jeszcze warsztaty terapii zajęciowej czy ośrodki dziennego pobytu. Do wyboru, do koloru; a wybór zależy od stopnia niepełnosprawności i czy dotyczy ona kwestii fizycznych czy/i umysłowych. Każdy natomiast mniej więcej wie, że tego typu instytucje funkcjonują, żeby osoby z niepełnosprawnością (takimi czy innymi deficytami, zaburzeniami, zespołami i chorobami) mogły uczyć się i przygotowywać do jak najbardziej samodzielnego życia w przyszłości a do tego stosuje się indywidualne metody kształcenia i terapii. Taka jest teoria. Praktyka natomiast sugeruje, że szkoła w wydaniu specjalnym czy ośrodek rewalidacyjny może, poza oczywistymi funkcjami, spełniać rolę wytchnieniową i być dla rodziców czy opiekunów jedyną możliwością złapania oddechu.
Obowiązków przy osobie niepełnosprawnej jest naprawdę dużo a opieka wymaga ogromnego nakładu sił, energii i zaangażowania. Czasem tylko szkoła może czasowo część tych obowiązków nam, rodzicom, zabrać z barków. A będąc już matką na średnim levelu zaawansowania (B. jest nastolatką, waży prawie tyle co ja i jestem w tak na oko w połowie misji) mogę powiedzieć, że czasem te kilka godzin bez pełnienia służby jest nie tylko kwestią higieny naszego związku ale ratuje mnie od zajechania się na amen.
Jeśli chodzi o naukę mojej B. to jestem brutalnie szczera. B., mimo ewidentnych postępów w kwestii komunikacji alternatywnej, jest zakwalifikowana jako "przypadek" najciężej niepełnosprawny umysłowo a to łączy się z ciężką niepełnosprawnością ruchową. Jej grupa rewalidacyjna nie jest więc odpowiednikiem szkoły w ogólnym tego słowa pojęciu. Nie raz słyszałam - no ale czego ona się tam uczy? Bo ja wiem... Czegoś na pewno, nie mówię, że nie. Codziennie pracuje z logopedą, ćwiczy z fizjoterapeutą, ma elementy terapii ręki i komunikacji alternatywnej. Ale to nie jest coś na zasadzie - zaczynamy o 8.00, lekcja gegry, biola, polski, w-f i do domu. Zajęcia w grupie B. koncentrują się na zapewnieniu dzieciakom (w sumie młodzieży) opieki i zadbaniu o ich wszystkie potrzeby. Zajęcia takie, zgodnie z ustawą, trwają równe 4 godziny zegarowe, i podejrzewam, że godzinę z tego czasu stanowi karmienie 4-osobowej grupy. Czasem coś razem gotują (wiem jak to wygląda w przypadku naszych dzieci; liczy się zapach, kuchenna krzątanina, opowiadanie o tym co się robi, ewentualnie wciśnięcie do ręki czy buzi kawałka czegoś z czego się gotuje), czytają bajki, puszczają piosenki, pokazują obrazki. Prawda jest taka, że większość czasu opiekunowie i wychowawcy poświęcają jednak zajęciom pielęgnacyjnym a więc wysadzają na WC, kogo wysadzić się da, zmieniają pieluchę, kto takowej używa, ocierają buzie ze śliny, zmieniają pozycje, przenoszą do wózka albo na materac, tłumią zamieszki, nakrywają jak ktoś zaśnie, przebierają jak przebrać trzeba i tak dalej. Taka specyfika warzywniaka, nie ma cudów :) A ile to wszystko trwa i jakie jest energo-chłonne wie tylko rodzic, który ma to w domu non stop, nocami również i to od wielu lat. Dlatego też taki rodzic doceni jak nikt te 4 godziny podczas których dziecko jest zaopiekowane i ma się rzadką możliwość najzwyklejszego na świecie odpoczynku.
Kocham tą rozbójnicę B. nad życie, ale jestem tylko człowiekiem a nie transformersem, który tankuje siły z dystrybutora i jedzie 24/7 na najwyższych obrotach bez końca. Dlatego też moja córka jeździ do szkoły, w gruncie rzeczy nie po to, żeby potem odpowiadać na pytania w Milionerach, tylko po to, żebym miała szansę zregenerować się na kolejne godziny w dniu. Do około 17.30 jesteśmy same i mamy na głowie odbiór ze szkoły jej siostry a także wszystkie zajęcia dodatkowe a to jest duże wyzwanie. Dlatego jak tylko B. jest zdrowa, nie zmiótł ją rano napad ani nie cierpi na inne boleści to o 8.00 melduje się w swojej szkole specjalnej. A ja wtedy robię wszystko co trzeba zrobić dla rodziny, kota, psa, domu i reszty świata ale bywa też tak, że nie robię nic, biorę kawę na taras albo idę na długi spacer. Chwila oddechu i oddanie obowiązków to absolutnie nie powód do wyrzutów sumienia a zwyczajna konieczność. Bo szkoła to życie, zwłaszcza dla rodziców :)
A.
Grafika: szkolna24.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz