Gdy porzucę dziecko młodsze na basenie to, jeżeli też nie idę pływać
- wyruszam na spacer. Mijam zawsze taki mocno dofinansowany plac zabaw, obok
którego jest siłownia na świeżym powietrzu. Takie tam cztery
sprzęty do robienia formy i siary dziecku jak się bawi albo do zaimponowania ziomom z osiedla.
Zwykle widuje tam matkę z niepełnosprawną córką, matka lat na pewno ponad
60, córka pewnie prawie 40, Zespół Downa. I zawsze ten sam schemat - matka na
ławce, córka na sprzęcie z siłki, na którym siada i z radością skacze na pupie. Zawsze posyłam im pełne zrozumienia spojrzenie, dodaje uśmiech i
idę dalej. Ostatnio mówiąc delikatnie wryło mnie w ziemię, bo o ile
córa jak zawsze skakała na tyłku na urządzeniu do ćwiczeń, o tyle to jak
wyglądała jej matka mną wstrząsnęło. Powiedzieć "była cholernie
zmęczona" to jak nie powiedzieć nic.
Łokciami oparta na kolanach, zgarbione plecy, głowa całkowicie schowana w ramionach. Zerknęła na mnie jak przechodziłam wzrokiem całkowicie wypranym z kolorów życia. Pomyślałam, że tak łatwo klasyfikować nam choroby naszych dzieci i ich przebieg jako "dramatyczny", objawy jako "trudne do zniesienia" a sytuacjom życiowym szybko przypisujemy takie cechy jak "patowe" czy "bez wyjścia". I to jest ok, tak najczęściej właśnie jest zwłaszcza w głębokiej niepełnosprawności. Jednak w tamtym momencie wszystko we mnie wołało - popatrzcie na tą kobietę! To jest prawdziwy dramat. Jej niemoc zabolała mnie naprawdę i czysto fizycznie.
Znane mi to uczucia choć jakże nieporównywalne do tego co musiała przeżywać ona, po kilkudziesięciu latach bycia matką dziecka o specjalnych potrzebach. Owszem, może moja głowa znów dorobiła sobie całą bajkę do jednego obrazka, możliwe, że nie tak to było. Kobieta była naćpana valerianą, zamęczyły ją wnuki, chlapnęła za dużo naraz z małpki albo po prostu wykorzystała chwilę żeby się zdrzemnąć. Choć patrząc na nią i trochę wiedząc już jak to jest byłam ppewna, że powodem tego stanu jest kilkudziesięcioletnia "przygoda" z chorobą jej córki.
Znane mi to uczucia choć jakże nieporównywalne do tego co musiała przeżywać ona, po kilkudziesięciu latach bycia matką dziecka o specjalnych potrzebach. Owszem, może moja głowa znów dorobiła sobie całą bajkę do jednego obrazka, możliwe, że nie tak to było. Kobieta była naćpana valerianą, zamęczyły ją wnuki, chlapnęła za dużo naraz z małpki albo po prostu wykorzystała chwilę żeby się zdrzemnąć. Choć patrząc na nią i trochę wiedząc już jak to jest byłam ppewna, że powodem tego stanu jest kilkudziesięcioletnia "przygoda" z chorobą jej córki.
Nie wiem czy po 30-, 40-latach "posługi" w ogóle są takie kategorie jak "zmęczenie"... Tu nie chodzi o zwykłe nadwyrężenie organizmu, czy lekko albo nawet mocno ujemny bilans energetyczny pod koniec dnia, tygodnia czy miesiąca. To są stany, które nawet trudno opisać. Kiedy bolą skóra i włosy a poczucie bezsilności, wyczerpania i zniechęcenia przewyższają dopuszczalną normę o milion razy. To momenty kiedy nie chce się nawet o tym mówić. To poczucie, że się nie da rady ani chwili dłużej i więcej. Przyznam, że usiadłam na drugim końcu placu zabaw, żeby mieć je przez chwilę na oku, bojąc się, że zaraz będziemy dzwonić pod 112. Tylko co tu powiedzieć? Że matkę do stanu przedśmiertnego doprowadziła misja pt. "zespół mojego dziecka"? "No już Pani nie przesadza!". "Z miłości jest się zdolnym do wszelkich poświęceń!" "Matki mają nadludzką siłę" "Jest Pani moją bohaterką". Pierdzielenie. Nikt nie jest nadczłowiekiem.
Więc posiedziałam niedaleko nich dumając o tym wszystkim i widząc siebie za 20 lat. Po jakiś 10 minutach matka podniosła głowę, jakby się ocuciła i zapytała córkę: "To co, Kasia, możemy już w końcu iść?" Kasia pokiwała głową, że nie i zaczęła skakać jeszcze wyżej i z większą zaciętością. Jednak kobieta wstała, wzięła dorosłą córkę za rękę, a ta z miną obrażonego dziecka poszła za nią do domu. A ja tak tam zostałam, osłupiała, zszokowana i zasmucona. Komuś z zewnątrz to może imponować; co nas nie zabije to nas wzmocni, tyle razy wstajesz ile padasz, znów dała radę, prawda? Tylko jaka jest cena, wiedzą nieliczni.
Zamiast do pepco, wróciłam do samochodu, bo mi się zachciało płakać. Nie tylko siła może być nadludzka.Wyczerpanie, zmęczenie i niemoc też.
A.
grafika: www.publicdomainpictures.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz