Można by pisać, mówić i myśleć o niej bez końca, w przeciwieństwie do prostej w konstrukcji (bez-podszewkowej) kurtce wiosennej/jesiennej. Zimowa to kurtka przez duże K., z podszewką, ociepleniem, podszyciem, podszerstkiem, polarkiem i czego tam jeszcze szatan nie wymyślił, a każda z jej zacnych warstw ciągnie się po ciele jak łosoś wędzony na zimno po podniebieniu. Zimowa reakcja łańcuchowa, trochę jak dziadek za rzepkę; kurtka za polar, polar za bluzkę, bluzka za podkoszulek i fiku miku gołe plecy/ ręce/ cycki na mrozie -10. Ale to nic jeżeli nikt nie patrzy, można metodycznie po kolei nanizać każdą z warstw na dziecko jak na cebulę, albo w lęku przed zimnem chwycić wszystko naraz i naciągnać na świecące golizną plecy. W każdym razie - samemu wcale nie jest trudno zaradzić złośliwości kurtki zimowej. Gorzej jak kto stoi i patrzy. Ojej! Plecki ma gołe, brzuszek wyziera jakby chciał zaczerpnąć zimowej bryzy, czapkę ma na oczach! Taki one-man show pt. "o kurwa, zwariuje przez to ubieranie w zimie!" Bóg mi świadkiem, zwariować można bo presja mrozu - 10 stopni, plus zjeżone ciało rettki i jej niezadowolony grymas potrafią przyprawić o niejedno uderzenie przed-menopauzalnego gorąca. W dodatku gdyby tylko o samą kurtkę chodziło.
Są przecież inne konieczne elementy zimowej garderoby, które chyba z samej zasady nie biorą pod uwagę żadnego typu niepełnosprawności. Rękawiczki. W dwóch opcjach do wyboru: 1. opcja dla samobójców, czyli każdy paluszek z osobna (a mając pozginane paluszki to nie ma najmniejszej szansy żeby to ubrać), 2. wersja light, łapki (i tu jest tylko jeden mały detal - jak oddzielić kciuka od reszty bandy, bo on jest trochę jak koń; silny instynkt stadny każe mu iść tam gdzie wszyscy). Tu też pojawiają się pytania bez odpowiedzi, najpierw kurtka czy rękawiczki? Nałożyć je na rękawy czy wpuścić do środka? Można mimo wszystko próbować szukać opcji i rozwiązań, o ile dziecko odda potulnie rękę. Moje jest potulne jak własna matka, więc nie da bez walki nic, a już na pewno nie rękę do ubrania rękawiczki.
Czapka. Kolejny temat rzeka. Są czapki zjeżdżające na oczy, spadające do tyłu na kark, zakrywające jedno oko w stylu pirackim albo czapki-niewidki, ubierasz i już jej nie ma. Zimowa magia. Sposobów na zamontowanie czapki tak by się nie ruszała jest kilka ale są pewne zasady, których muszę się trzymać, szanujmy się. 15-latka w czapusi zawiązanej na sznureczki pod szyją to już jest przemoc i przypał jakich mało, zupełnie niezależny od niepełnosprawności kogokolwiek. Nie zrobię Jej tego, chyba, że mnie naprawdę zmusi. Wybieramy z czapek w rozmiarze przedszkolnym, bo przy całym Blankowym intelekcie, pojemność i obwód jej czaszki jest dość... subtelny. Otwiera się więc przed nami cały świat mysich uszu, podwójnych pomponów i innych dupereli, które na myśl przynoszą nikogo innego jak Stańczyka. Nakrycie głowy odpowiadające poziomowi bezsilności i zażenowania. Walczę z tym, choć przyznam, że resztkami sił. Jakiej by się nie ubrało i tak będzie na oczach, nosie, szyi, a z pewnością nie na głowie. A mróz ino czyha, żeby zamrozić te małe zatoki.
Szalik. Komin. Golfik. Chusta. Wypadałoby coś na szyję. U nas wszystko co pod szyją pełni funkcję śliniaka a wiadomo, że nic nie daje szyi lepszego ciepła niż zamrożona pod nią ślina.
Kozaki. Tu zasada jest prosta - im więcej ociepleń, futra z jenota czy membran, tym trudniej się ubiera. Nasza stopa zdrowsza (mamy dwie, tą operowaną dwa razy i tą nietkniętą ręką chirurga-ortopedy) ubiera się zawsze względnie, idzie się w miarę dogadać. Za to z tą po operacji to już jest wielowątkowa historia... Zwija się. Wykręca. Skręca. Sztywnieje. Wiotczeje. I to tak wespół-zespół ze skarpetą, żeby nie było. To nie są proste sytuacje...
Są jeszcze różne inne dziwne zimowe rzeczy, dzięki którym mój świat jest trudniejszy. Podkolanówki, bielizny termiczne, tuniki, rajstopy (nie! Nie.da.się! Niedasię.), kamizelki, golfiki, kubraczki, ocieplacze, kalesonki (a nie, tu mnie poniosło). Wszystko to dzięki czemu pannie ma być cieplej. I zauważyłam też taką zależność - im więcej tego naubieram i wydawałoby się, że powinno być Jej cieplej i lepiej, to tym ona bardziej wściekła za sam proces a cieplej robi się tylko mi, i to ze złości. Więc kończy się na leginsach z futrem, niegryzącym swetrze, skarpetach z alpaką, butach jesienno-zimowych bez futra, kurtce z Decathlonu (może ze dwa modele są realne do ubrania), czapce na oczach, kominie do oplucia i ew. rękawiczkach, ale te ostatnie zależą od tego ile mamy nerwów rano. Ostatecznie - kocyk na nogi do auta i ahoj zimowa przygodo! Jak to się mówi, lepsza zimniejsza i zadowolona rettka niż ciepła i zła.
Niech nam zimowa odzież łaskawą będzie... Wiosna już blisko ;)
A.
Grafika: www.dailymem.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz